niedziela, 8 sierpnia 2010

W Gorganach górach

W Osmołodzie

W Osmołodzie raczej bywa nudno. Dwa sklepy, kafe Osmołoda i jeszcze jeden lokal, stanowczo nie na kieszeń miejscowych. Trzysta metrów drogi bez asfaltu. W Osmołodzie niektórzy pracują, inni na pracę czekają. Mężczyźni pracują w lesie, ci którzy na pracę czekają chodzą na jagody. Cena w skupie tym roku to 12 hrywien za litr. Większość mieszkańców pracowała w Polsce.

- M., który chodzi ubrany w mundur Bundeshwery pracował na Kaszubach. Przy obróbce drewna. - W Ch. byłem, w Dz. byłem.

- Kiedyś przyjechałem do Osmołody z moim szefem. - Ustrzelił głuszca.
- Głuszcza? - dziwimy się - Przecież to nielegalne.
- No, nielegalne.

Osmołoda


W Osmołodzie raczej bywa nudno. Są dwa sklepy, kafe Osmołoda i jeden lokal raczej nie dla miejscowych. W Osmołodzie niektórzy czekają na pracę, inni czekają na turystów.
Na turyście można zarobić. Minimalnie 20 hrywien za nocleg, ci którzy mają trochę lepsze warunki 40. Ci, którzy mają łazienkę nawet 75.
Minimalna płaca na Ukrainie to około 700 hrywien.

Osmołoda

W Osmołodzie mieszka osiemdziesięciu dwóch mieszkańców. Osmołoda to brama do Gorganów. Dla nas przystanek końcowy. Czekamy na marszrutkę, czyli kilkunastoosobowego busa, najpopularniejszy środek lokomocji na Ukrainie Zachodniej, który ma nas zawieźć do Kałusza skąd wrócimy do Polski. Zbliża się godzina "dziesięć-dwadzieścia".

Przyjeżdża. Całkiem przyzwoita, tylko dwie szyby pęknięte. Pakujemy plecaki. Płacimy 17 hrywien. Młody kierowca zna każdą dziurę, kiedy można przyspiesza, kiedy trzeba zwalnia. A dziur jest bardzo dużo. Raczej więcej dziur niż asfaltu.
Kierowca słucha muzyki. My razem z nim. Przez dwie godziny tej samej. Przez dwie godziny Jurij Shatunow zaśpiewa ten refren pięć razy:

Biełyje rozy, biełyje rozy, biezzaszczitny szypy
Czto s nimi sdiełał snieg i morozy, lod witrin gołubych
Ludi ukrasiat wami swoj prazdnik lisz na nieskolko dniej
I ostawlajut was umirat' na biełom chołodnom oknie

Biełyje rozy - przebój sprzed lat dwudziestu z okładem.



Gorgany uważane są za jedne z najdzikszych gór Europy. Przed II wojną na tym terenie było ponad 30 schronisk. Teraz w górach nie ma żadnego. Bywają tu i ówdzie ich ruiny. I pamięć miejscowych, że kiedyś tu była Polska. Jest też kilkadziesiąt słupków granicznych, które w wielu miejscach wyznaczają szlak. Tutaj przebiegała granica pomiędzy Polską a Czechosłowacją.

Szlaki są znakowane dopiero od kilku lat. Zajmują się tym Czesi, Niemcy, Polacy Słowacy... W górach ludzi jest mało, choć ostatnio zaczyna się to zmieniać. Brakuje jednak infrastruktury, nie ma schronisk, nie ma pól namiotowych. Spać pod namiotem można za to wszędzie i tylko ci najwytrwalsi przemierzają z plecakiem te dziewicze wciąż miejsca. W miejscach gdzie nie ma znakowanych tras przez dwa dni można nie spotkać żadnego turysty, czasami gdzieś w dali mignie tylko jakiś zbieracz jagód.

Jeden
Startujemy z Nadwórnej (Nadwirnej). O tym 20-tysięcznym mieście być może szybko by można zapomnieć...  Gdyby nie potężne ruiny zamku Kuropatwów w niedalekim Pniowie. XVI-wiecznej potężnej warowni polskich kresowych magnatów. Imponująca budowla wznosi się na wzgórzu i widoczna jest z daleka

Zamek Kuropatwów


Ale Nadwórnej nie da się zapomnieć, nie da się tego zrobić, bo nie da się bowiem zapomnieć Józefa, który z taką troską stara się dbać o miejscową parafię rzymsko-katolicką i jego żony Ludmiły, która tak wspaniale przyrządziła nam pielmiennie. Nie można zapomnieć kompotu z liczy (owoc pomiędzy wiśnią, a śliwką), którym nas częstowała. Nie można zapomnieć Wołodii i Andrieja, którzy z pasją oprowadzili nas po miejscowym muzeum, gdzie do tej pory wysoko unoszą się mroczne duchy NKWD. Nie da się zapomnieć pań  z miejscowego wydziału kultury, które ugościły nas kawą, herbatą i... najpyszniejszą wątróbką domowej roboty jaką kiedykolwiek jedliśmy. Nadwórnej dlatego zapomnieć się nie da.

Dwa
Wody Maniawskiego wodospadu z hukiem opadają w 16-metrową przepaść. Woda powoli żłobi głęboki kanion. Wodospad ten jest najwyższy w Gorganach.  By się dostać do jego podnóża należy, idąc od wsi Maniawa kilkanaście razy przejść przez rzeczkę - Maniawę. Na wiosnę 2010 roku podczas powodzi rzeczka zmyła dwa mostki, utrudniając tym samym swobodną wędrówkę. Zimny górski nurt mrozi stopy, w nagrodę niezapomniane widoki.
Przy wodospadzie Maniawskim


 Trzy


Skit to odosobniona budowla – pustelnia dla mnichów, pragnących prowadzić surowsze niż w monastyrach życie. Zwyczajowo większe monastyry posiadały własne skity, na przykład Ławra Poczajowska posiadała własny skit na Kozackich Mogiłach a Ławra Peczerska – skit Teofania. Istniały również samodzielne skity, najsłynniejszym z nich był Skit Maniawski. Położony w leśnej dolinie Maniawski Skit, po przeciwnej stronie wsi Maniawa, niż Maniawski wodospad jest teraz pieczołowicie odrestaurowywany przez mnichów, którzy powrócili na początku lat 90 XX wieku. Skit w Maniawie został wzniesiony w 1611 roku. przez słynnego ascetę św. Iowa Kniahinickiego. Klasztor był centrum życia religijnego całej Ukrainy Zachodniej. - przetrwał aż do 1785 roku  i został zlikwidowany na rozkaz cesarza Józefa II.

Skit Maniawski - Dziedziniec



Cztery - Jaremcze


 Przed II wojną światową Jaremcze pod względem popularności nie odstawało od Zakopanego i Krynicy. I nic dziwnego. Dziesiątki pensjonatów i sanatoriów przyciągało wszystkich spragnionych wypoczynku.  Jaremcze wita nas deszczem. W chmurach są wszystkie okoliczne szczyty.  Szybko znajdujemy miejsce, gdzie będziemy spać. 
- Czterdzieści pięć hrywien za apartament w stylu  lat sześćdziesiątych, z łazienką. Od osoby. Za noc.
Mimo deszczu jest świetnie.
- Jest świetnie ?
- Jest świetnie.
 Rosyjski zespół Zwieri umila nam czas w pobliskim barze. Piwo Lvivskie smakuje wyjątkowo, piwo Obołoń nie ustępuje mu niczym.





Jaremcze

- Bez względu na pogodę wyruszamy na Jawornik-Gorgan? - pyta Pan Krzyś
- Wyruszamy bez względu na nią - odpowiada Pan Marek
- Nie wytrzymam bez gór, ani jednego dnia - mówi Pan Łukasz. Pan Zbych z zadumą kiwa głową. Zgadza się z nami. Chce też iść.

Gorgany poprzecinane są głębokimi dolinami. Przewyższenia są bardzo duże. Jawornik Gorgan ma niecałe 1500 m.n.p.m.  Ale Jaremcze leży na wysokości metrów 600 z kawałkiem. Musimy się wspiąć prawie 900 metrów. Powoli idziemy  ....

Najpierw droga kluczy wśród zabudowań, potem wchodzimy do lasu. Po jakimś czasie rozwidlenie dróg. Szukamy drogi. Niedaleko szumi płynący wąskim strumieniem ładny wodospad kaskadowy. My skręcamy na lewo, w stronę polany Prutynek.
 Rozjeżdżona przez wielkie samochody zwożące drewno z gór droga nie pozwala na wędrówkę. Musimy kluczyć, zbaczać. Oddalamy się. Widząc strumień spływający z gór decydujemy się na wspinaczkę jego korytem. Szybko zyskujemy wysokość, Po 30 minutach jesteśmy pod szczytem Gorganu Jawornickiego, wychodząc z lasu przed ukazują się nam wielkie głazu gorganu . Trzeba uważać. W dole pojawia się i znika Jaremcze. Po chwili jesteśmy na szczycie Jawornika Gorganu. Nie ma tutaj szlaku, zejście nie jest zaznaczone, trzeba uważać by nie przegapić wąskiej ścieżki, która prowadzi nas w dół. Idziemy w stronę połoniny Jawor. Spotykamy grupę około dziesięciorga dzieci, z dwójką młodych opiekunów, którzy idą w góry. Niektóre z nich na nogach mają tylko zwykłe trampki... Spotkamy ich po tygodniu na szczycie Wielkiej Sywuli.
Na szczycie Jawornika Gorganu
Mozolna wędrówka, ostro w górę strumienia
Połonina Jawor, w dole Jaremcze


Przez  Jaremcze płynie Prut. Nad Prutem przerzucony jest most. Ma prawie 30 metrów. Widać z niego ruiny, innego - zburzonego w czasie II wojny światowej. Ten zburzony w czasie działań wojennych miał 65 metrową rozpiętość łuku i w tym czasie był największym takim mostem w Europie. Zbudowany z kamienia jeszcze teraz robi wrażenie, choć to teraz tylko ruiny.

Na Prucie są też wodospady. Obok jest huculski targ gdzie można zaopatrzyć się w różne bardziej lub mniej potrzebne rzeczy: widokówki, koraliki, mapy, czapki milicyjne.

Jaremcze - Huculski targ niedaleko wodospadów Prutu
Jaremcze - wiadukt nad Prutem
Jaremcze - widok z wiaduktu
Jaremcze - Dworzec kolejowy



Pięć - Od Tatarowa do Bystricy

Dojeżdżamy do Tatarowa. Od razu ruszamy w stronę wodospadu Huk na rzeczce Żeniec. Przechodzimy obok rezydencji byłego prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki. Początkowo droga jest wyasfaltowana, potem zmienia się w zwykły trakt turystyczny. Po 3 kilometrach jesteśmy przy wodospadzie.

Wracamy, po kilkunastu minutach znajdujemy ścieżkę i zaczynamy wędrówkę w stronę połoniny Chomiaków. W przewodniku było napisane, że czeka nas mordercze podejście. I faktycznie, nie ma w tym przesady. Duże nachylenie, gliniaste podłoże, nie ma się o co zaprzeć, nogi co rusz tracą równowagę. Wreszcie wychodzimy poza granicę lasu. Przed nami szczyt Chomiaka. Z tyłu masyw Jawornika Gorganu, po prawej Syniak.
Rozbijamy namiot.

Połonina Chomiaków - szczt Chomiaka


Na łące pasie się około dwudziestu krów i kilkanaście koni. Na połoninie mieszka kilku pastarzy, którzy przez letnie miesiące mieszkają tutaj.  Potem kupimy od nich twaróg, pyszny twaróg po nieco zawyżonej cenie. Tymczasem idziemy do źródełka po wodę.
Na Ukrainie nikt nie dba o miejsca wspólne. Jest dużo miejsc zaniedbanych czy po prostu brudnych. Część wynika oczywiście z braku pieniędzy. Reszta to pozostałość po latach komunizmu. Świadomość, że warto zagospodarować wspólną przestrzeń dla poprawienia jakości swojego życia przenika bardzo powoli. Tutaj jest tak samo. Wystarczyłoby rzucić deskę lub dwie i nie trzeba by brodzić po podmokniętej łące.

Syniak

Jawornik Gorgan z Połoniny Chomiaków
Na połoninie Chomiaków
Wieczór

Na połoninie Chomiaków wiatr mocno uderza w ściany namiotów, siąpi deszcz. Konie, które jeszcze kilkanaście minut temu były po drugiej stronie łąki teraz podeszły do nas. Są ciekawe, nie boją się, są ufne. Jeden ma w okolicy nozdrzy krwawą plamę wokół której krążą muchy. Wyraźnie go to irytuje, ale nie może nic zrobić.

 Rano wstajemy o czwartej. Jest jeszcze ciemno. Trójka z nas bierze aparaty, Marek bierze ze sobą swą ulubioną kamerę z którą się nie rozstaje. Przechodzimy przez granicę lasu, pojawia się gorgan. Trzeba uważać, by w ciemności nie zwichnąć nogi. Na szczęście mamy latarki. Jest jeszcze ciemno, gdy lądujemy na szczycie Chomiaka. Podchodzimy do figury Matki Boskiej. Czekamy na wschód słońca.
 Szczyt Chomiaka to doskonały punkt widokowy. Widać stąd pasmo Czarnochory z Howerlą i Pop Iwanem, Świdowiec, w oddali można dostrzec rumuńskie Karpaty Marmaroskie.
 Jesteśmy na szczycie, a pod nami rozściela się łąka chmur. Gęstych, bajkowych. Jak gdyby puch z poduszek rozrzuconych na wietrze. Po chwili  wstaje słońce.
- To najpiękniejszy wschód słońca jaki kiedykolwiek widziałem - mówi Marek.

Wschód Słońca widziany z Chomiaka



W oddali Czarnohora ze szczytami Howerli (po lewej) i Popa Iwana
Marek i Krzysztof

Wesoła gromadka
Mgły u podnóża Świdowca

Twaróg, który kupiliśmy od pasterzy smakuje wybornie. Zwijamy namioty.  Idziemy w stronę Syniaka.  Chomiak i Syniak to z perspektywy połoniny Chomiaków dwa bliźniacze szczyty górujące nad okolicą. Pomiędzy nimi łąka połoniny. Wchodzimy na Syniak, potem żmudną trasą, po gorganie zmierzamy w stronę Małego Gorganu.
Doboszanka, w dole po prawej Mały Gorgan

W stronę Małego Gorganu. Łukasz i Zbyszek (w kapeluszu)
Na szczycie Małego Gorganu
Syniak z Małego Gorganu

Plecaki ciążą niemiłosiernie. Robimy półgodzinną przerwę pod szczytem . Na wprost wznosi się majestatyczny masyw Doboszanki, Medmeżyka i Pikuna.  My jednak udajemy się w stronę przełęczy Krzyżówka, chcemy dojść do połoniny Bohackiej, by tam się przespać. Okazuje się, że to jednak niemożliwe. Zejście z Małego Gorganu.jest niebezpieczne. Osypujący się piarg spowalnia wędrówkę, Trzeba uważać wyjątkowo mocno. Potem pojawiają się wiatrołomy. Trzeba przebijać się między gałęziami, kluczyć, omijać powalone, suche świerki. Zajmuje to wyjątkowo dużo czasu i wysiłku. Po 10 godzinach od wyjścia z biwaku na połoninie Chomiaków docieramy do przełęczy Krzyżówka.


"Schronisko" na przełęczy Krzyżówka

 Na przełęczy stoi rozpadająca się chata, podobno jedyny schron turystyczny w Gorganach. Nie zachodzimy do środka, rozbijamy się na łączce obok. Co jakiś czas słychać przerażający, dziki krzyk wydobywający się z chaty. W chacie przebywa kilkunastu mężczyzn. Wszyscy są pijani. Deliryczny krzyk to głos nijakiego Iwana. Przychodzi do nas pijany "prowidnik". W jednej ręce trzyma jakiś zeszyt, w drugiej naręcze pokrzyw. Po chwili ściąga spodenki wraz z bielizną i zaczyna się nimi okładać. Patrzymy zdziwieni.  Mówi, że coś go ugryzło. Ten zeszyt to księga  "wejść i wyjść", w razie naszego zagubienia "pójdą nas szukać" - mówi. Są też górskimi ratownikami.
- Czy musimy coś zapłacić za rozbicie namiotów - pytamy innego z mężczyzn - Nie, nie trzeba.

 Rozstawiamy namioty, jemy kolację myjemy się, idziemy spać. Układamy się wygodnie, zasypiamy wśród krzyków Iwana.

Po dwóch godzinach budzi nas awantura. - Za nocleg tutaj należy się 50 zł - mówi mężczyzna, którego wcześniej nie widzieliśmy. - Od osoby.
 - Ale kolega...
 - Kolega nie wiedział, ja jestem szefem. Jeśli nie zapłacicie macie 15 minut na zwinięcie namiotów.
Po kilku minutach ostrej wymiany zdań cena spada do 100 złotych za wszystkich. W końcu ustalamy, że zapłacimy 100 hrywien (około 40 złotych). Mężczyzna wystawia nam nawet rachunek na świstku papieru. Niestety długopis nie pisze i widać tylko ledwo odciśniętą literkę "W", czyli pierwszą literę jego imienia.

Rano szybko zwijamy namioty. Po godzinie jesteśmy na połoninie Bohackiej. Świeci słońce. Idziemy spokojnie grzbietem połoniny. Szlak wyznaczają stare słupki graniczne. Przed II wojną światową była tutaj granica polsko - czechosłowacka.  Niedaleko widać pasterskie szałasy, pasą się krowy. Idziemy w stronę połoniny Płoskiej. Zagłębiamy się w las. Drogę utrudnia błoto i  głębokie wyżłobienia zrobione przez końskie kopyta. Jest zaledwie dwa dni od ulewnych deszczy, a my zapadamy się w gliniastym podłożu po kostki.
- Dobri den - wita nas na połoninie Płoskiej kilkuletni pasterz.
- Dobri den - odpowiadamy i pytamy się czy daleko jeszce do Bystricy, gdzie zamierzamy nocować.
- Niedaleko - odpowiada pasterzyk.

 I tak w szumie przekleństw po kilku godzinach docieramy do Bystricy.

Połonina Bohacka - tutaj przebiegała granica polsko-czechosłowacka





W Bystricy czas się zatrzymał
Bystrica
Nie uświadczysz tu asfaltu



Sześć: z Bystricy do Osmołody
Czas w Bystricy się zatrzymał. Krowy chodzą swobodnie po ulicach, od czasu do czasu przemknie jadący na oklep kilkuletni brzdąc. Miejscowi,  by związać koniec z końcem codziennie wyjeżdżają wcześnie rano wysoko w góry. Oczywiście na jagody.
Bystrica to serce Gorganów, krzyżuje się tutaj wiele szlaków. Przyjeżdżają polskie wycieczki, by tylko zobaczyć krzyż na przełęczy Legionów. O bitwie pod Rafajłową (to polska nazwa Bystricy) przeczytasz tutaj

Coś wam to przypomina?

Drogę z Bystricy do Osmołody można pokonać w dwa dni. Może i można, ale po co? Decydujemy się na przejście tego szlaku z dwoma noclegami: na połoninie Ruszczyna i połoninie Borewka. Idziemy przez Okopy, polanę Bojaryńską, połoninę Negrowa. Stojąc przy uroczysku Piekło widać już podwójny szczyt najwyższej góry Gorganów Sywuli.  Po lewej stronie wyłania się kopiec Wielkiej, a nieco na prawo Mała Sywula odbija się w cieniu wyższego bliźniaka.
Namioty rozbijamy na Ruszczynie w otoczeniu dwudziestukilku półdzikich koni. Nie ma nikogo. Można usłyszeć szum źródła Bystricy Sołotwińskiej skąd czerpiemy wodę. Wieczorem śpimy już w otoczeniu kilkunastu namiotów rozbitych co kilkadziesiąt metrów. Najwięcej ludzi śpi w otoczeniu ruin schroniska.


Ruszczyna - źródło Bystrzycy Sołotwińskiej. Wypływa z niego znakomita woda

Na połoninie Ruszczyna żyje ponad 20 koni

Wielka i Mała Sywula na wyciągnięcie ręki

Masza, Maria, Natalka i kilkanaścioro innych nastolatków, których spotkaliśmy tydzień wcześniej na zejściu z Jawornika-Gorganu wita nas na szczycie Wielkiej Sywuli. Potem już sami powoli wędrujemy przez szczyty Łopusznej i Borewki po drodze mijając okopy z I wojny światowej. Czasami kryjemy się w ich cieniu. Z Borewki przez szczyty Ihrowca i Wysokiej idziemy do Osmołody.

W Osmołodzie lunął deszcz.


W wyprawie brali udział: Marek Rybczyński, Krzysztof Kasprzak, Łukasz Górski, Zbigniew Nowakowski i Witold Opic. Zdjęcia (wkrótce) w powyższym pamiętniku z wyprawy autorstwa czterech ostatnich, filmiki wideo (też już niedługo) - Marek. Relacja - Witold Opic

Pozdrowienia dla Pawła, którego z nami nie było, a być powinien.... Niejeden toast za Ciebie wznieśliśmy :)

Skrócona wersja tekstu dostępna też na : www.serwisgorski.pl